Oscar Wilde stwierdził kiedyś, że „wszystko, co popularne, jest złe”. I tak też sprawa wygląda z pozycjonowaniem za efekt. Zdaję sobie sprawę, że temat jest śliski i kontrowersyjny, a zdania mocno podzielone. Niemniej uważam, że trzeba mieć „nierówno pod sufitem”, aby podejmować się pracy za darmo w nadziei, że być-może-się-uda i być-może-się-zwróci. Z reguły ryzyko jest zbyt wysokie dla uczciwego pozycjonera – dlatego coraz częściej w branży SEO spotkać można rozliczenia ryczałtowe albo stałe abonamenty miesięczne.
Jeszcze kilka lat temu pozycjonowanie stron internetowych wyglądało zupełnie inaczej niż obecnie. Wystarczyło postawić na mniej albo bardziej wartościowe pozyskiwanie linków i efekt było widać niemal natychmiast. Pozycjonowanie było łatwiejsze i mniej skomplikowane, więc rozliczanie od efektu się sprawdzało. I to całkiem nieźle.
Dziś jest inaczej. Google widzi po stronie pozycjonerów konkurencję. To przecież my (pozycjonerzy) najczęściej odbijamy mu klientelę. Jakby nie było, to wielu klientów mając do wyboru linki sponsorowane albo pozycjonowanie organiczne – chętniej decyduje się na to drugie. Stąd (między innymi) różne zmiany w algorytmie, update’y czy aktualizacje. Niektóre są mniejsze, a inne większe. Za każdym razem jednak coraz bardziej dotkliwe i odczuwalne dla specjalistów SEO.
Słuchaj „Marketer+” Podcast
Wyniki wyszukiwania często mamy filtrowane. I tu nie ma wyjątków. Kluczowym elementem jest lokalizacja – wszak inne wyniki dostaniesz będąc w Krakowie, a inne w Gdańsku. Poza tym dla niektórych haseł spotkamy też mapki Google, które dodatkowo ograniczają przestrzeń TOP10 – a z nimi same kłopoty: czy wliczać je w ranking, czy lepiej pomijać?
Rozliczenie za efekt to mit. Jedna wielka bujda na resorach. Nie znajdziemy na polskim rynku żadnego innego fachu, który utrzymywałby się dzięki płatnościom za efekt. Czy za pobyt dziecka w przedszkolu (niepublicznym) płacisz „od efektu”? Nie. Płacisz – przeważnie – stałą opłatę z góry. A czy za bilet lotniczy płacisz po przelocie? Oczywiście, że nie. Płacisz za niego wcześniej – niekiedy nawet z koszmarnie długim wyprzedzeniem czasowym. Basen? Siłownia? Fitness? Joga? Wszędzie płacisz podczas zajęć, a nie tydzień po lub gdy już zauważysz efekty. Odchudzanie? Płacisz za produkt/rozpisanie diety/konsultację/poradę, a nie dopiero wtedy, gdy zgubisz nadprogramowe kilogramy. Przykłady można mnożyć. Zatem na jakiej podstawie pozycjonerzy mieliby działać wbrew standardowym regułom rynku?
Ekonomia ma swoje prawa. Linki kosztują i praca też kosztuje – dlaczego więc pozycjoner miałby pracować kilka miesięcy za darmo? Sponsorowanie kampanii reklamowej klienta to największe nieporozumienie. Fajnie, jeśli się zwraca. Tyle, że ryzyko jest duże. Nigdy nie wiadomo, czy się zwróci i kiedy to nastąpi. Szanujący się pozycjoner nie może (i nie ma prawa) dawać gwarancji na pozycję. A jeśli ją daje, to warto go omijać szerokim łukiem. Takie zapewnienia i obietnice może składać jedynie „wujek Google”. Podpisując więc umowę pozycjonowania, trzeba się liczyć z myślą, że czasem trafiają się klienci chętni ganiać po sądach. Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy pozycjoner gwarantuje w umowie pozycję i nie potrafi jej potem osiągnąć.
Przy umowach „za efekt” ocieramy się też o kwestię filtrów. Przy takiej konstrukcji umowy pozycjonerowi zależy na szybkim efekcie, co znacznie podnosi ryzyko nałożenia kar w postaci filtrów. To logiczne. Pozycjoner – chcąc stosunkowo szybko zarabiać – rozpoczyna od agresywnych prac pozycjonerskich, polegających na pozyskiwaniu linków (niekoniecznie wartościowych). Dla efektu rzecz jasna. Byle taniej i byle szybciej. Tylko, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane – agresywne działania bywają nieuczciwe i ryzykowne. Pozycjoner traci czas – bo przecież może się okazać, że strona klienta nie wbije nawet do TOP100. Nie ma w tym nic złego, jeśli zlecenie podejmuje freelancer albo student szukający doświadczenia. Gorzej sprawa wygląda, jeżeli ów pozycjoner jest agencją SEO, mającą wypłacać pracownikom stałe wynagrodzenia…
Współczesne SEO bardzo się zmieniło. To już nie tylko linki, anchory i zaplecza. SEO to prawdziwa taktyka marketingowa, której nie jesteśmy w stanie wykonać bez właściwej wiedzy, narzędzi czy kwalifikacji. Same linki nie wystarczają. Często trzeba podpierać pracę innymi działaniami. Do tego dochodzi social media, obecność w blogosferze, content marketing czy głośna w ostatnim czasie grywalizacja. W świetle tego wszystkiego okazuje się, że pozycjonowanie za efekt odchodzi stopniowo do lamusa, a rozliczanie w oparciu o abonament miesięczny albo ryczałt wynurza się na światło dzienne.
Szukasz pozycjonera? Być może zostałeś oszukany i boisz się zaufać kolejnemu specjaliście? Popytaj znajomych. Ci najlepsi nie reklamują się na forach i w społecznościach. Działają raczej swobodnie, bez lansu i głównie z polecenia.
Dlaczego?
Nie wiem, czy wiesz, ale – jak mówił Jack Trout – „ostatecznym polem bitwy dla marketingu jest umysł i im lepiej zrozumiesz, jak działa umysł, tym lepiej zrozumiesz, na czym polega pozycjonowanie”.