W czasach, gdy wydawnictwa, których nie czytamy na ekranach komputera, stają się passé, tak jak i równie niemodne (w stosunku do tego, jak były oceniane dziesięć lat temu) stają się studia MBA, w ręce wpada nam książka o przewrotnym tytule „MBA w 10 dni”. Dlaczego zasługuje ona na uwagę?
Osobiście wyznaję zasadę, że dobrą książkę można poznać po kilku pierwszych sekundach kontaktu z nią. Tak niewątpliwie jest z pozycją autorstwa Stevena Silbigera. Nie chodzi nawet o to, że pierwszy z rozdziałów zatytułowany jest „Marketing” (co mile łechce marketerów, że autor uważa tą dziedzinę jako najważniejszą), ale przede wszystkim o to, że książka rozpieszcza czytelników formą graficzną. Wiem, wiem, że czytelnicy z generacji Y będą oczekiwać kolorów, infografik etc. – a „MBA w 10 dni” im tego nie zaoferuje. Niemniej ci, którzy cenią solidny warsztat pisarski – a nie drogę na skróty, a także rzetelną wiedzę – a nie sztuczki działające jednorazowo, na pewno nie będą rozczarowani.
Każdy z rozdziałów rozpoczyna się zestawieniem poruszanych na kartach tematów, a kończy go zdefiniowanie najważniejszych z poznanych zagadnień. W treści rozdziałów mamy wiele schematów, tabel, wyliczeń – czysta praktyka, z której autor czerpie inspiracje, opierając je jednak na sprawdzonych metodach i narzędziach.
Słuchaj „Marketer+” Podcast
Wielu czytelników spyta zapewne w tym miejscu – no tak, ale czym ta ponad 500-stronicowa książka różni się od innych dostępnych na rynku?
Po pierwsze – zgrabnym połączeniem teorii z praktyką, jednym z najlepszych, z jakim się spotkałem. Poznajemy sprawdzone metody, ale przedstawione w przystępny i komunikatywny sposób oraz osadzone w tym, co naprawdę dzieje się w firmach – czyli w praktyce, a nie w opisach naukowych.
Po drugie – unikalnością treści. Na próżno szukać w polskich podręcznikach czy nawet w rodzimych szkołach biznesu przedmiotów nazywających się „Analiza ilościowa”, „Zarządzanie operacyjne” czy „Nauka o organizacji”. Treści te stanowią cenny trzon wiedzy biznesowej. Jeśli poznamy je – choćby w stopniu ogólnym dzięki tej książce – to zainspiruje nas to do dalszych poszukiwań w literaturze. I jest to wartością samą w sobie.
Po trzecie – aktualnością. Książka ta wydana pół roku temu na bazie wydania amerykańskiego sprzed kilkunastu miesięcy to prawdziwa gratka. Szczególnie cenną jej częścią są „Minikursy MBA” umieszczone na końcu, z której można przykładowo dowiedzieć się o aktualnych trendach w badaniach rynkowych, w których internet odgrywa oczywiście kluczową rolę.
Po czwarte – benchmarkiem technik. Większość z nich można przenieść od razu do realnego zarządzania firmą i wdrożyć z sukcesem. Opierają się na sprawdzonych wzorcach „made in USA”. Wydawca książki zadbał jednak o dostosowanie ich do polskich warunków, o czym świadczyć może opracowanie „Amerykańskie a polskie prawo gospodarcze” polskiego autora wplecione w treść książki. Rzadko można spotkać się z taką starannością i taką troską o polskiego czytelnika. Zasługuje to oczywiście na wyrazy uznania.
Po piąte w końcu – może to najważniejsze – książkę dobrze się czyta. Wynika to nie tylko ze wspomnianej wcześniej starannej redakcji całego dzieła, ale także z wciągającej narracji. Jako że publikacja ma charakter leksykonu, można ją czytać wyrywkowo, choćby w metrze, w pociągu czy taksówce.
Kto chętnie sięgnie po te książkę? Moim zdaniem każdy, kto jest związany z szeroko rozumianym biznesem. Zarówno praktycy, pragnący lepiej zrozumieć złożoność zarządzania firmą, jak i ludzie ze świata nauki, którzy będą chcieli pogłębić swoją wiedzę o dziedziny słabiej rozpowszechnione w Polsce. Po dzieło chętnie też sięgną ci, którzy kończyli studia kilka czy kilkanaście lat temu – aby uaktualnić posiadany zasób wiedzy. Być może dla wielu osób stanie się to inspiracją, by wziąć udział w „prawdziwych” studiach MBA, opierających się – mniej więcej – na kompendium przedstawionym w książce, do czego mogę (jako absolwent i wykładowca tych studiów) serdecznie zachęcić.