Na początku roku większość marketerów zna już swoje cele na najbliższe miesiące. Przed przystąpieniem do ich realizacji warto jednak spojrzeć z lotu ptaka na to, jakie trendy mogą kształtować marketingową pracę. Oto trzy kluczowe wyzwania w 2023 r.
W tym artykule postaram się nie używać buzzwordów typu AI. Choć sztuczna inteligencja ma niesamowity potencjał i przyszłość, to w tym i w następnym roku w nie będzie odgrywać kluczowej roli w procesie realizacji strategii.
Moim zdaniem narzędzia AI wykorzystywane obecnie w marketingu to najczęściej algorytmy przyczynowo-skutkowe, które opierają się na wielkich bazach danych, a nie inteligentne rozwiązania rodem ze Skynet, jak niektórzy to widzą. Te jeszcze są kwestią przyszłości. Póki co marketerzy mogą tworzyć proste teksty w ChatGPT czy grafiki w DALL-E 2.
Słuchaj „Marketer+” Podcast
1. Bardziej cyfrowy klient
Millenialsi (osoby urodzone między 1980 a 1996 r.) oraz generacja Z (osoby urodzone między 1996 a 2012 r.) stanowią dziś dużą część ludzi odpowiedzialnych za zakupy firmowe. Według American Marketing Association jest ich aż 65% wśród osób decyzyjnych. To oznacza, że wybory konsumenckie odbywają się coraz bardziej cyfrowo.
Przed pierwszym kontaktem z zespołem sprzedaży (jeśli w ogóle do niego dojdzie), nowe pokolenia zajrzą na stronę internetową, sprawdzą filmy na YouTubie, prześwietlą firmę w rankingach dotyczących produktu czy kultury organizacyjnej, zapiszą się na webinar, a nawet sprawdzą kluczowe osoby w organizacji na LinkedInie.
Dodatkowo – niezależnie jaki produkt lub usługa wchodzą w grę – klienci swoją cyfrową decyzję chcą podjąć na własnych warunkach. Tymi warunkami są:
- niezależność miejsca i czasu decyzji,
- zbieranie informacji z wielu źródeł (tylko w części stworzonych i kontrolowanych przez marketerów),
- najlepsza obsługa klienta, tożsama z doświadczeniem konsumenckim znanym chociażby z e-commerce.
Marketerzy muszą więc zapewnić spójność wszystkich informacji oraz sprostać wysokim oczekiwaniom cyfrowych klientów, np. dotyczącym self-service wybranych procesów. Inaczej każdy niższy standard będzie oznaczać dla nowych pokoleń archaizm, a tym samym – nierzetelność marki.
2. Więcej wartościowej treści
Steve Krug w książce „Nie każ mi myśleć” twierdzi, że jednym z najważniejszych faktów o użytkownikach sieci jest to, że nie czytają oni całych stron, tylko je skanują. Istnieje mnóstwo badań potwierdzających tę tezę. Dla przykładu można podać badanie Nielsena, które wykazało, że na przeciętnej stronie internetowej mniej niż 20% treści jest rzeczywiście czytanych. W innym badaniu firma analityczna Chartbeat udowodniła, że odwiedzający przewijają około 50-60% zawartości strony.
Takie zachowanie może potwierdzić większość marketerów na podstawie raportów swojej strony – np. z Google Analytics czy Hotjar. Co ciekawe, wydaje się, że nie ma korelacji między udostępnianiem a przewijaniem. Użytkownicy chętnie dzielą się artykułami nawet bez ich całościowego przeczytania. Czy to oznacza, że treści mogą składać się tylko z dobrze wybranych nagłówków i designu? Moim zdaniem nie.
To prawda, że użytkownicy szybko chcą zweryfikować jakość produktów i usług, a przez to nie zawsze czytają wszystkie treści. Nie oznacza to, że marketerzy mogą pobieżnie podchodzić do contentu. Kluczem jest tutaj sam wybór zagadnienia i poziom jego wglądu dla grupy docelowej. Dlatego uważam, że teksty SEO będą dobrym standardem widoczności marki, ale decyzja zakupowa będzie opierała się na treściach głęboko dotykających problemów, wyzwań i celów poszczególnych grup docelowych.
3. Częstsze stosowanie narzędzi typu low-code i no-code
W niedawnym projekcie badałem ogólne wyzwania dla marketerów. Jednym z wiodących była bezwładność projektu. Wynika ona najczęściej z niewystarczających zasobów do implementacji pomysłów, zwłaszcza jeśli wymaga ona zasobów typu front-end lub back-end. Tych brakuje na całym rynku. Dodatkowo w momencie ich dostępności firmy wolą przeznaczyć je na zrealizowanie kontraktów dla klientów niż do wewnętrznych projektów. Osoby odpowiedzialne za marketing mają wtedy trzy wyjścia:
- czekać na wewnętrzne zasoby w kolejce,
- szukać zasobów na zewnątrz,
- wykorzystać narzędzia low-code i no-code.
Każdy z powyższych punktów ma plusy i minusy. Np. zrealizowanie zadania wewnętrznie najczęściej oznacza dobrą jakość, ale zarazem wydłużony czas. Z kolei zewnętrzne zasoby mogą mieć krótszy czas oczekiwania, ale potrzebują czasu na onboarding do projektu. Dlatego automatyzacja i narzędzia low-code oraz no-code wydają się optymalnym kompromisem.
Automatyzacji możesz poddać powtarzalne procesy i zadania – np. te, które kierują leada w dół lejka sprzedażowego. Części zadań jednak nie da się, niestety, zautomatyzować, a są niezbędne do tego, aby koncepcje ujrzały światło dzienne.
W tym właśnie miejscu z pomocą przychodzą narzędzia low-code i no-code. Proste platformy do tworzenia aplikacji i rozwiązań pozwalają zespołom marketingu szybko wdrożyć i walidować swój pomysł, a nie czekać w kolejce po zasoby. Wśród dostępnych narzędzi możesz wykorzystać takie jak np. Ycode, Wibbitz, Webflow, Retool, Hypefury, Parabola, SparkToro, PhantomBuster czy Typeform.
Inside Big Data podaje, że połączenie low-code i standardowych metod zastosuje 75% firm, i to nie tylko w obszarze marketingu. Dlatego podstawowa umiejętność pracy z tymi narzędziami staje się dziś bardzo cenna w codziennym funkcjonowaniu – nie tylko marketera w branży IT.