„Efekt mojej pracy to fotograficzna opowieść, która jest właśnie tym, co tak naprawdę sprzedaje produkt. Tym, co zaskakuje nie tylko klienta, lecz także odbiorcę, który od lat zna markę i jej produkty, ale nagle postrzega ją w nowym świetle” – o tym, czy na każdym rynku jest przestrzeń na czarno-białe kampanie reklamowe oraz jakie warunki muszą zostać spełnione, żeby powstawało więcej tego typu sesji, rozmawiamy z Szymonem Brodziakiem, który podczas Festiwalu Filmowego w Cannes w 2013 r. został uznany za najlepszego na świecie fotografa czarno-białych kampanii reklamowych oraz od lat regularnie zdobywa nagrody i wyróżnienia na międzynarodowych konkursach fotograficznych.

Szymon Brodziak
Mistrz fotografii czarno-białej. Zdobywca pierwszego miejsca w konkursie World’s Top 10 Black & White Photographers 2019 by One Eyeland. Najmłodszy artysta, którego prace zostały wystawione w Muzeum Fotografii – Fundacji Helmuta Newtona w Berlinie. Podczas Festiwalu Filmowego w Cannes w 2013 r. uznany za najlepszego na świecie fotografa czarno-białych kampanii reklamowych przez jury FashionTV Photographers Awards. Wyróżniony nagrodą Johnnie Walker Keep Walking Award za ciągłe urzeczywistnianie swoich marzeń oraz pasję wyznaczania nowych ścieżek w poszukiwaniu piękna. Uwielbia opowiadać historie przez kadry z filmów, które nigdy nie powstały, oraz fotografować kobiety. Inspirują go miejsca, w których realizuje swoje monochromatyczne wizje. Ich interpretację pozostawia odbiorcy, mówiąc: „Jesteś tym, co widzisz”.
Słuchaj „Marketer+” Podcast
Podczas Festiwalu Filmowego w Cannes w 2013 r. został Pan uznany przez jury FashionTV Photographers Awards za najlepszego na świecie fotografa czarno-białych kampanii reklamowych. Czy Pana zdaniem ta forma przekazu jest tak samo doceniana w Polsce jak na świecie?
Trudno powiedzieć. W pracy zawsze przyświeca mi maksyma: „Rób swoje. Rób to, co kochasz, i angażuj się w to maksymalnie. To powoduje, że wszechświat ci sprzyja”. Dlatego nie analizuję rynku ani trendów. Pracuję z prostą tabelką, w której po lewej stronie jest wpisane „mam wpływ”, a po prawej – „nie mam wpływu”. Myślę, że mam niewielki wpływ np. na to, co w następnym sezonie będzie modne albo co jakaś marka będzie chciała pokazać w przekazie marketingowym. Ale jeśli zapragnie mieć przepiękną czarno-białą kampanię, to wierzę, że w tym obszarze mam wpływ i mogę dostarczyć coś, co spełni jej oczekiwania.
Już na studiach postanowiłem, że zbuduję markę osobistą, która będzie się jednoznacznie kojarzyła z fotografią czarno-białą. Dzięki temu, że od 20 lat konsekwentnie tworzę ten wizerunek i monochromatyczne portfolio, obecnie nie zabiegam o zlecenia reklamowe. Jednak stwierdzenie, że one przychodzą do mnie same, byłoby niewłaściwe. Sądzę, że najlepszym sposobem jest konsekwentne dzielenie się ze światem tym, co robisz i co kochasz, czyli storytelling oparty na intensywnym i regularnym działaniu. Niekoniecznie jest to sposób łatwy i szybki, ale moim zdaniem bardziej autentyczny i skuteczniejszy niż reklama. Między innymi dlatego regularnie organizuję wystawy, spotkania autorskie, prężnie rozwijam komunikację w mediach społecznościowych, zgłaszam swoje prace na międzynarodowe konkursy, prowadzę galerię fotografii Brodziak Gallery, jestem w trakcie tworzenia Brodziak Academy… Wszystko po to, aby na wielu płaszczyznach dzielić się pięknem, swoją pasją i twórczością.
Wierzę, że kiedy wnoszę do świata wartość, on na to odpowiada. W efekcie moją pracą zaczynają się interesować odpowiedni ludzie, którzy mają podobną wrażliwość, podobne potrzeby i podobne spojrzenie na świat. W ten sposób powstają relacje i zlecenia, których podstawą jest wręcz oczekiwanie ze strony klienta, aby kampania powstała w mojej czarno-białej estetyce. Z kolei taka sesja staje się spójną częścią mojego wizerunku i koło się zamyka. Dzięki temu mogę powiedzieć, że – robiąc nawet rzeczy komercyjne – czuję się spełniony jako artysta. To sytuacja całkiem odmienna od tej, w której poszukujesz zleceń i namawiasz klienta, żeby dał ci wolną rękę i pozwolił na zrobienie kampanii w czerni i bieli, prawda?
Mimo że fotografia czarno-biała może być postrzegana jako niszowa, zarówno na rynku polskim, jak i światowym, zawsze jest w przekazie reklamowym przestrzeń, którą można w ten sposób zagospodarować. To relatywnie wąska nisza, ale również bardzo głęboka, ponieważ pozwala eksponować zalety marki oraz opowiadać jej historię w sposób niebywały. Żadne medium kolorowe nie jest w stanie tego zapewnić. Dotyczy to w głównej mierze marek luksusowych – takich, które stawiają na jakość, chcą się wyróżnić i podkreślić swoją wyjątkowość, wzbudzić emocje i opowiedzieć historię. Myślę, że odpowiednio ujęta fotografia czarno-biała ma wszystkie te walory.
Fotografie pochodzą z kampanii reklamowej mebli Noti, która powstała zimą 2008 r. Sesja odbyła się w przenikliwie zimnych wnętrzach starego pałacu w Jankowicach. Zdjęcia zostały wykonane średnioformatowym aparatem analogowym i na klasycznym filmie Ilford HP5 Plus. Zobacz backstage z tej sesji:
Jakie warunki współpracy na linii marka – fotograf muszą zostać spełnione, żeby powstawało więcej czarno-białych sesji reklamowych?
Otwartość, wolność twórcza i podobna wrażliwość są podstawowymi warunkami. Najlepsze efekty osiągam, kiedy klient wypowiada magiczne zdanie: „Szymon, rób, co chcesz”. Z jednej strony kryje się za nim zaufanie, z drugiej – założenie: „Jeśli dam mu przestrzeń, to on dostarczy mi to, czego potrzebuję”. Z tego zdania wynika również, że stoją za mną określona historia i konkretne portfolio. Zgłaszają się więc do mnie firmy czy marki, które oczekują podobnych rezultatów. Wiadomo oczywiście, że unikatowych i skrojonych na miarę ich potrzeb, ale w określonej jakości i estetyce. Już nie pada moje pytanie: „Czy kampania może być czarno-biała?”. Oczywiste jest, że ma taka być!
Jest Pan autorem wizerunkowych sesji fotograficznych zarówno dla branży wyposażenia wnętrz, jak i dla luksusowych marek, takich jak Rolls-Royce czy Porsche. Czy trudnym wyzwaniem jest pokazać produkt jak sztukę i przekonać do swojej wizji klienta?
Dla mnie takie wyzwanie to kwintesencja fotografii. Pokazanie produktu użytkowego w artystyczny sposób jest związane ze storytellingiem. Wszyscy kochamy historie i myślę, że ich opowiadanie przez kadry fotograficzne idzie mi całkiem dobrze.
W trakcie przygotowywania sesji komercyjnej produkt jest zawsze dla mnie punktem wyjścia. To on jest inspiracją. Zawsze zastanawiam się, co może się wokół niego wydarzyć, w jakim kontekście mogę go umieścić, jak mogę o nim opowiedzieć, tak żeby go nie pokazać lub pokazać jak najmniej. Dlatego konsekwencją tego, że klient mi mówi „rób, co chcesz”, jest również zgoda na to, że nie zaprezentuję jego produktu wprost.
Przed sesją klient otrzymuje szkic zawierający m.in. opis wizji lokalnej, stylizacji, tego, co się wydarzy na planie. Staram się w takim szkicu jak najbardziej oddać to, co będę fotografował, ponieważ w większości działań marketingowych nie ma miejsca na przypadek. Warto jednak zaznaczyć, że czasami między scenami rozpisanymi w scenariuszu powstają spontanicznie istne perełki, które nie były zaplanowane, ale przecież nigdy by nie zaistniały, gdyby nie przyjęty wcześniej harmonogram pracy.
Zazwyczaj jednak jest tak, że fotografia, którą chcę stworzyć, powstaje w mojej głowie, zanim nacisnę spust migawki. Najważniejszym zadaniem twórcy jest umiejętne przekazanie tego, co ma w głowie, zarówno klientowi, jak i całej ekipie produkcyjnej. Wszyscy muszą zmierzać w tym samym kierunku. Tylko wtedy jesteśmy w stanie stworzyć coś wyjątkowego i adekwatnie przełożyć wizję na rzeczywistość, z którą zidentyfikuje się odbiorca.
Pokazanie produktu użytkowego w artystyczny sposób jest związane ze storytellingiem. Wszyscy kochamy historie i myślę, że ich opowiadanie przez kadry fotograficzne idzie mi całkiem dobrze
Efekt mojej pracy to fotograficzna opowieść, która jest właśnie tym, co tak naprawdę sprzedaje produkt. Tym, co zaskakuje nie tylko klienta, lecz także odbiorcę, który od lat zna markę i jej produkty, ale nagle postrzega ją w nowym świetle.
Fotografie Rolls-Royce Wraith w sesji wizerunkowej z 2015 roku dla Moto.pl
Jak zdobywa się klienta, który w działaniach czysto promocyjnych daje przestrzeń na tworzenie odważnych i niestandardowych sesji?
Odpowiedzią jest jedno słowo: konsekwencja. Życie nauczyło mnie, że im bardziej starasz się o zdobycie klienta czy zlecenia, tym gorzej to wychodzi. Pragnienie jest brakiem. Im więcej masz braku w sobie, tym więcej tego braku przyciągasz. Staram się więc działać z poziomu obfitości.
Fotografia pochodzi z kampanii dla marki BIZUU, która powstała nad Bałtykiem w 2012 roku. Hasło kampanii: „Wolna jak ptak, kobieca jak bizuu”.
Poszukiwanie klientów czy zleceń polega na konsekwentnym budowaniu marki i rozpoznawalności. Jest działaniem bardzo szerokim. Jak wspomniałem, dzielę się swoim talentem ze światem przez tworzenie autorskich galerii, wydawanie albumów, organizowanie wystaw i spotkań czy działalność w mediach społecznościowych. June Newton, żona legendarnego fotografa Helmuta Newtona, którą poznałem 10 lat temu w Monte Carlo, powiedziała mi: „Szymon, rób wszystko, aby dotrzeć do ludzi. Wystawiaj swoje prace, gdzie tylko możesz. Pokazuj je choćby w knajpie, nawet gdybyś miał się w niej zatrudnić jako kelner”. Wziąłem sobie te słowa bardzo głęboko do serca. Nie czekam więc, aż będę miał wystawę w Muzeum Narodowym. Wystawiam swoje prace tam, gdzie mnie zapraszają. Wychodzę do ludzi. Opowiadam o fotografii jako o dziedzinie sztuki, która może być obecna w naszym życiu, w naszych domach, w przestrzeni, w której funkcjonujemy. Pokazuję to, co robię najlepiej, i zapraszam do swojego świata w ramach postawy: „Jesteś tym, co widzisz”. Wierzę, że to jest właśnie zdobywanie klienta. Zarówno indywidualnego, jak i korporacyjnego, bo za każdą marką stoją ludzie.
W jakich obszarach działalności wykorzystuje Pan storytelling i jak przekłada się on na rozwój marki i na samą sprzedaż? Jak Pana zdaniem powinno się opowiadać historie, żeby przykuwać uwagę odbiorców?
Storytelling stosuję w każdym aspekcie: w budowaniu zarówno marki firmy, jak i marki osobistej. Wiem, że jeszcze bardziej mógłbym zaistnieć w mediach społecznościowych, gdybym nieustannie opowiadał, gdzie bywam, kogo spotykam, co jem… Jednak kiedy zwracam się do widza, staram się szanować jego czas. Chcę pokazywać to, co jest inspirujące, warte spojrzenia i pochylenia się.
A jak powinno się opowiadać historie? Szczerze, z serca. Każdy wyczuwa fałsz i ściemę. Jeśli w przekazie są autentyczność, odwaga i jakość, to jest również moc.
Opowiadam o fotografii jako o dziedzinie sztuki, która może być obecna w naszym życiu, w naszych domach, w przestrzeni, w której funkcjonujemy. Pokazuję to, co robię najlepiej, i zapraszam do swojego świata w ramach postawy: „Jesteś tym, co widzisz”
Każdy, kto prowadzi swój biznes, jest zainteresowany tym, jakie efekty przyniosą wydane przez niego pieniądze na reklamę czy energia włożona w pracę. Czasami bardzo trudno jednak stwierdzić, że A prowadzi do B. Aby efektywnie sprzedawać, trzeba działać na wielu płaszczyznach i przede wszystkim tworzyć tę metapłaszczyznę, czyli spójną komunikację, która buduje tożsamość marki. Gdy mamy tożsamość, możemy odpowiadać na konkretne potrzeby, a co za tym idzie: sprzedawać. Dlatego storytelling jest tak ważny.
Głównym, ale nie jedynym polem Pana działalności są sesje fotograficzne na potrzeby kampanii wizerunkowych. Równie ważny jest klient indywidualny, który staje się właścicielem Pana prac prezentowanych w dwóch galeriach – w Poznaniu i Warszawie – oraz w sklepie online. Jak pozyskuje Pan takich klientów?
Zdobywanie klientów indywidualnych ma swoją specyfikę, ale zasada jest w gruncie rzeczy ta sama. Właśnie z tego powodu w 2013 r. stworzyłem autorską galerię fotografii Brodziak Gallery, co było bezprecedensowe na skalę Polski, a może nawet Europy. Miałem takie poczucie, że nawet jeśli zrealizowałem świetne projekty komercyjne, np. kalendarz dla Porsche, to wszystkie one istniały w relatywnie krótkim horyzoncie czasowym. Jeśli robisz np. edytorial, to „żyje” on przez jeden numer w magazynie, a potem przychodzą kolejne wydania, kolejne sezony, a twoja twórczość nieuchronnie odchodzi w zapomnienie. Samo posiadanie portfolio mi nie wystarczało. Nadrzędnym celem było danie moim zdjęciom drugiego życia oraz promowanie fotografii jako dziedziny sztuki, którą warto się otaczać.
Dlatego zawsze, kiedy robię sesję, staram się wykonać choć jedno zdjęcie, które byłoby na tyle dobre, abym chciał je sobie powiesić na ścianie. Pomyślałem, że może ktoś będzie czuł podobnie: że będzie chciał otaczać się moją sztuką na co dzień, aby się nią inspirować i wzbogacać swoje wnętrze – w przenośni i dosłownie.
Miałem różne doświadczenia z elitarnych galerii sztuki na świecie, dlatego chciałem również stworzyć galerię, w której panuje przyjazna, niezobowiązująca i bardzo inspirująca atmosfera. Cieszymy się z każdej wizyty, zawsze podejmujemy naszych gości pyszną kawą lub schłodzonym prosecco. Przy tym nie ma żadnej presji sprzedażowej. Nie chcemy tworzyć wrażenia, że na sztuce trzeba się znać albo wydać na nią ogromną sumę pieniędzy. Jesteśmy po to, aby inspirować, pomagać i skracać dystans między odbiorcą a sztuką. Cała rozmowa w galerii jest o spełnianiu oczekiwań, o odpowiadaniu na pewną potrzebę. Jedna osoba będzie szukała prezentu dla ukochanej osoby, druga będzie chciała udekorować swój nowy apartament, a trzecia powie: „Chcę budować swoją kolekcję fotografii”. I na każdą z tych potrzeb mamy gotową odpowiedź.
Cały czas przyświeca mi idea promowania fotografii jako dziedziny sztuki. W galeriach w Poznaniu i Warszawie zacząłem wychodzić poza ramy swojej twórczości, żeby jednoczyć ludzi o podobnej wrażliwości. Organizuję wernisaże innych artystów, wieczory klubowe, koncerty, spotkania autorskie, prelekcje, warsztaty, nawet milongi, czy zajęcia jogi kundalini. Ta mieszanka podobnych wrażliwości powoduje, że ludzie chcą się otaczać sztuką. To jest najpiękniejszy marketing, jaki można zrobić: dawać ludziom i dzielić się z nimi, a nie od nich oczekiwać. Zaproszenie do świata mojej marki. Trzeba to jednak podeprzeć konkretnymi narzędziami sprzedażowymi i umiejętnością wyceny swojej pracy. Prowadzimy więc oczywiście kampanie reklamowe w internecie, pozycjonujemy się. Jednak te działania nie miałyby sensu, gdyby nie wydarzenia, o których wspomniałem wcześniej. Potrzebne są wizja, pasja, przesłanie.
Sesja wizerunkowa dla Porsche Centrum Wrocław (2016). Zobacz backstage:
Ile zleceń otrzymuje Pan z zagranicy i jak buduje się swoją markę poza Polską? Jakie kanały w promocji są najefektywniejsze?
Czasami sam jestem zaskoczony, skąd ludzie na świecie wiedzą o Brodziaku (śmiech). Ale poważnie mówiąc, uważam, że najważniejsze jest to, aby pokazywać tylko te zdjęcia, z których jestem naprawdę dumny. Trzeba też dbać o to, aby praca – również ta reklamowa – zawsze była podpisana, zwłaszcza w publikacjach i kampaniach zagranicznych.
Jeśli chodzi o sprzedaż moich fotografii w Brodziak Gallery, realizujemy zamówienia w całej Europie, w odległych zakątkach Azji oraz w Stanach Zjednoczonych.
Mieszanka podobnych wrażliwości powoduje, że ludzie chcą się otaczać sztuką. To jest najpiękniejszy marketing, jaki można zrobić: dawać ludziom i dzielić się z nimi, a nie od nich oczekiwać
Rozpoznawalność mojej marki za granicą rośnie dzięki m.in. wywiadom branżowym i publikacjom w luksusowych magazynach (np. „Le Grand Mag”) oraz oczywiście działalności w social mediach. Udział w targach sztuki w Paryżu, Londynie czy Luksemburgu również ma swoje znaczenie. Podobnie jak sprzedawanie fotografii przez Saatchi Art w USA.
Kto stoi za Brodziak Gallery? Czy tylko Szymon Brodziak? Jak duży team pracuje na sukces marki?
Nawet w wymiarze fotograficznym rzadko się zdarza, że odpowiedzialna za efekt jest tylko jedna osoba, czyli fotograf. W moim przypadku minimum to interakcja z modelką, ale zazwyczaj całość stanowi rezultat synergii twórczej wielu osób. Zespół, który pomaga mi tworzyć projekty fotograficzne, to tzw. święta trójca, czyli makijażystka, stylistka i fryzjer. Zdarza się jednak, że realizuję projekt w innym kraju lub na innym kontynencie i nie mogę zabrać ze sobą swojego teamu – wówczas korzystam ze wsparcia lokalnego, co jest też bardzo ciekawym doświadczeniem.
Fotografia Arena jako jedna z kart do kalendarza na 100-lecie Międzynarodowych Targów Poznańskich (2021). Zobacz backstage:
Na sukces Brodziak Gallery również pracuje wiele osób. Ich kompetencje się przenikają, ale są pewne tematy dominujące. Mamy mocny zespół sprzedażowy, który zapewnia perfekcyjną obsługę i przyjazną atmosferę w galerii. Dbamy o sprzedaż online, relacje B2B i rozwój sieci partnerów. Mamy video content managera, który rejestruje wydarzenia, montuje relacje i rolki. Współpracujemy także z agencjami zewnętrznymi w zakresie pozycjonowania i kampanii w mediach społecznościowych. Nad wszystkim czuwa moja menedżerka Laura Kucal. Ja również dorzucam swoje trzy grosze ;). Łączą nas pasja i świadomość, czym jest fotografia Brodziaka i jaka jest misja Brodziak Gallery.
Kiedyś mówił Pan o sobie, że jest introwertykiem. Jak z sukcesem budować markę osobistą z taką osobowością?
Pięknie mówi o tym mój mentor Tony Robbins: „Praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka pozwoli ci nabyć tę pewność siebie, nauczyć się swobody w opowiadaniu o sobie, swojej pracy, o tym, co robisz”. Robbins mówi również, że jeśli raz w miesiącu wystąpisz publiczne, to w ciągu roku będziesz miał tych wystąpień 12. On występował nawet po trzy razy dziennie, korzystał z każdej okazji, dzięki czemu w tydzień zdobywał roczne doświadczenie przeciętnej osoby. Ja oczywiście aż z taką częstotliwością nie rozwijałem swoich talentów oratorskich. Wypracowałem sobie jednak formułę, w której za każdym razem, gdy organizuję wernisaż, zmieniam go w spotkanie autorskie. Spędzenie wieczoru jedynie z powitaniem, wzniesieniem toastu i small talkiem jest niewystarczające w kontekście sztuki. Trzeba dzielić się pięknem i swoją wrażliwością. Nie tłumaczyć obrazów, ale zapraszać odbiorców do własnej interpretacji. To pomogło mi wyjść poza strefę komfortu, nabrać swobody i lekkości w opowiadaniu o tym, co robię. Tak narodził się #brodziakpower.
Fotografie pochodzą z kampanii dla Martini Cava. Sesja została zrobiona w Rzymie w 2011 roku. Zobacz backstage:
Rozmawiała Monika Bartnik